Nick: crazyhotboy94
Wiek: 22 lata z hakiem
Miasto: Nowy Sącz
- Hmm, daleko - mruknął. - Ciekawe jak bardzo.
Odległość: 88.6 km.
Bywało gorzej. Przecież jeździł 100 km i więcej, aby tylko zruchać jakiegoś przystojniaka. Podniecenie było niekiedy tak silne, że zużycie kilkudziesięciu złotych na paliwo było niczym w porównaniu z niezaspokojonym pragnieniem.
Wzrost: 181
Waga: 71
Figura: atletyczna
"Mmm... Pewnie uprawia sport."
- Muszę go zobaczyć - wszedł w galerię. - Cholera! - przeklął, kiedy spostrzegł, że wszystkie zdjęcia są pod hasłem.
"Cześć. Ja młody, umięśniony, mobilny, akt, 21 cm. Chętnie bym się spotkał na ruchanko. Chcesz?"
Kliknął ikonkę "Dodaj zdjęcie" i wgrał fotkę sprzed miesiąca. Zrobiona w czerwcowy ranek idealnie ukazywała jego góralskie piękno na tle lasów. Słońce przyjemnie rozświetlało jego urodziwą twarz. Trzydniowy zarost, który zawsze nosił idealnie podkreślał jego atrakcyjność. Na sobie miał zwykły podkoszulek i spodnie moro.
Kliknął "Wyślij" i wrócił na stronę główną profilu.
Oczy: niebieskie
Włosy: ciemny blond
Owłosienie ciała: średnie
Prześledził pochopnie resztę informacji, aż dotarł do najważniejszej części.
Rola w seksie: uniwersalny
"Tak zarucham."
Był w 100% aktywny. Również w obciąganiu. Tylko dziury lizał przed wejściem w dupsko.
Wtem usłyszał znajomy dźwięk. Nowa wiadomość.
"Cześć. Ja chętny. Mam wolny wieczór, przyjedź." - mówiła wiadomość, poniżej której znajdowała się fotografia z nagim, pleczystym chłopakiem o diamentowej twarzy.
Wyobraził sobie go robiącego pompki, dyszącego i zwilżonego potem.
Wyłączył komputer, złapał kluczyki i wyszedł.
...
- Kaś ta się szlajoł? - ryknął jego ojciec, widząc syna ukradkiem zamykającego drzwi.
- Byłem na imprezie, popiłem.
- Roboty byś ta sie chwycił, co? A nie dziołchy ci we łbie. Drewna tyle do ciupania, krowy trza wydoić, Andrzej - oznajmił - a ładna chociaż ta Twoja?
- Mówiłem ci, że na imprezie byłem, nie na randce - odrzekł, podrażniony prostotą ojca.
- Najwyższy czas sie zainteresować, synek. Masz dwajścia trzy lata. Kto ci będzie gotował łobiadki, zupki i inne srutki, jak matki zabraknie?
- Idę wydoić te krowy - poinformował gorzko i skierował się ku drzwiom.
- Tylko nie rozlej mlyka jak łostatnio - rzucił ojciec, ale Andrzej już go nie słyszał.
...
Wiatr był dość spokojny jak na poburzowy poranek. Ostre i drażniące oczy słońce oświetlało puszysty piasek sopockich plaż. O tej porze liczba plażowiczów była niewielka. Można było sobie spokojnie leżeć. Okazję do inspiracji wykorzystywał Neptun.
Neptun, chłopak o jasne cerze, blond włosach i błękitnych oczach malował impresję lipcowego wschodu słońca. Miał właśnie zanurzyć pędzel w piaskowej żółci, gdy zadzwonił telefon.
- Tak mamo... dobrze... już wracam - odpowiadał kolejno na prośby troskliwej matki. - Papa.
Wiedziała o jego orientacji i akceptowała go, zresztą jak cała jego rodzina i przyjaciele. Chłopak miał szczęście, wychowując się w gronie tak wspaniałych ludzi.
Niestety nie miał szczęścia u płci brzydkiej. Być może było to zasługą jego skrytości i braku zaufania do świata oraz patykowatego ciała, że jeszcze nie przeżył swojego pierwszego razu. Czuł się odrzucony przez społeczeństwo, nie wierzył w siebie i czuł, że stoi w miejscu pomimo tak wielkich, jak na dwudziestojednolatka malarskich zdolności i ogromnych osiągnięć w nauce.
Dumał tak przez chwilę, po czym pozbierał skrupulatnie wszystkie swoje materiały.
Spojrzał na morze. Wiatr wbijał się w jego włosy, rozwiewając je na wszystkie strony świata.
Podrapał się po swojej piwnej brodzie i ruszył w stronę domu.
...
Przybity rozmową z ojcem siedział na starym drewnianym taborecie i ciągnął to za jedno, to za drugie wymię. Co dwie sekundy do wiadra wlatywały cienkie strużki białego płynu.
Rozmyślał nad swoim życiem. Nad tym dlaczego mieszkał w takiej dziurze. Dlaczego musiał ukrywać swoją orientację przed rodziną. Dlaczego się na to godził.
Znał odpowiedzi, lecz nie dopuszczał ich do siebie.
Rodzina. No tak. Ludzie, którzy go wychowywali nie dali mu pewności siebie, ani żadnych pokładów wewnętrznej siły.
Skończył zawodówkę i został ślusarzem. Rodzice go do tego zmusili. Twierdzili, że facet powinien mieć fach w ręku, a nie jakieś tam studia. - Po studiach nie ma roboty - mówili.
Lecz on chciał się kształcić. Jego marzeniem była własna restauracja, w której dominowałyby ryby i owoce morza. Ale nie chciał otwierać jej tutaj, w górach. Szczerze nienawidził tego miejsca. Od zawsze chciał mieszkać nad morzem.
Był tam raz na kolonii, kiedy jeszcze chodził do szkoły. Czuł tam wszechogarniającą go wolność. Tak bardzo nie chciał wracać i kiedy jechał pociągiem z powrotem do domu, miał łzy w oczach. Czuł się, jakby wracał do więzienia.
Spojrzał do wiadra, które już było prawie pełne.
- No Klaudio, dzisiaj masz swój mleczny dzień - rzekł do krowy, klepiąc ją po zadzie, po czym wrócił z powrotem do swej pracy.
...
- Synu, mam dla Ciebie wspaniałą wiadomość.
Rozradowana matka wybiegła na korytarz, by powitać syna.
- Jaką?
- Twoje dzieło "Sopocki Zachód Słońca" zostało wyróżnione w konkursie, w którym wziąłeś udział miesiąc temu. Co prawda nie znalazło się w pierwszej dziesiątce najlepszych, ale jury przyznało kilka wyróżnień, w tym dla Twojej pracy i wraz z miejscami wygrywającymi będzie wystawione w najbliższą niedzielę na ekspozycji - poinformowała matka pełna dumy.
Neptun zaniemówił. Jedno z jego największych marzeń właśnie się spełniło. Tak bardzo chciał być w końcu zauważonym. W swoją sztukę wkładał całe swoje serce i duszę, a swoje zdolności odziedziczył po równie uzdolnionej i dobrotliwej matce.
- To cudowna wiadomość, mamo - rzekł syn, ściskając jej dłonie. - Gdzie odbędzie się wystawa?
- W Orłowie w Gdyni. Jest tam taka galeria, "Orłowskie Centrum Kultury i Sztuki", naprzeciwko restauracji "Rybiańska Rozkosz".
- Jadłem w tej restauracji.
Przypomniał sobie smak tagliatelle z łososiem. Dosłownie rozpływało się w ustach.
- Synu, dziś czwartek, lecz musisz się przygotować. Musisz odpocząć.
- Mamo, wiesz że odpoczywam całymi dniami.
- Ale przez te kilka dni musisz zrobić sobie przerwę i się odprężyć. Pojedziesz do cioci Zosi.
Ciocia Zosia była siostrą Rozalii, matki Neptuna. Była równie wspaniałą osobą jak jej siostra. W dzieciństwie Neptun często do niej przyjeżdżał i bawił się w jej dużym ogrodzie. Kiedy wychodził na zewnątrz brał kredę i bazgrolił nią po betonowym chodniku. Już wtedy można było rozpoznać, że w przyszłości zostanie artystą.
- Ciocia się ucieszy - rzekł.
- Z pewnością. Zaraz do niej zadzwonię, a ty naszykuj garnitur.
- Po co? - zapytał zdziwiony.
- Jak to po co? Trzeba go wyprać i wyprasować.
- Jest dopiero czwartek, mamo.
- Chyba aż czwartek. Nie ma czasu do stracenia. Mój syn musi wspaniale wypaść. Już, biegnij po garnitur, a ja zadzwonię do Zofii.
Opuściła korytarz i skierowała się do sypialni.
Potrząsnął głową uśmiechając się.
Był jej oczkiem w głowie. Jedynym synem. Jedynym dzieckiem.
...
- Andrzej! - zawołał piskliwy głos. - Cześć.
W jego stronę zaczęła zbliżać się szczupła blondynka, w wieku, na oko dwadzieścia lat. Miała na sobie biały T-shirt okryty błękitną narzutką, która idealnie łączyła się z beżowymi spodniami. Gdzieniegdzie od słońca błyskała biżuteria.
- Cześć - odparł markotnie.
- Co się dzieje?
- Nic.
- Przecież widzę, masz smutny wyraz twarzy i odpowiadasz jakbyś musiał.
Wiktoria, bo tak miała na imię, pomimo swojego młodego wieku, potrafiła czytać z człowieka jak z otwartej książki.
- Ojciec mnie wkurza. Cały czas gada o tym, żebym sobie kogoś znalazł. A ja nie chcę. Chcę wyjechać.
- No to dlaczego tego nie zrobisz?
- Wiki, to nie takie proste.
- Jak to nie? Przecież nic cię tu nie trzyma.
- Rodzina mnie trzyma.
- Jaka rodzina? Oni cię wszyscy poniżają i zmuszają do rzeczy, których nie chcesz robić. Podcinają Ci skrzydła na każdym kroku, a ty się na to godzisz.
- Nie godzę się tylko...
- No co? - weszła mu w słowo.
Gdyby ktoś przyglądał się z boku tej rozmowie, nie mógłby wyjść ze zdziwienia. Jak tak młoda dziewczyna o tak jazgotliwym głosie może być tak stanowcza.
- Masz marzenie. Jedno wielkie marzenie. Otwarcie restauracji morskiej. Nie możesz tego od tak rzucić. Zapomnieć, jak o śniegu, który tej wiosny stopniał.
- Rodzice pragną czego innego.
- Rodzice to, rodzice tamto. Robisz wszystko czego chcą. A pomyślałeś chociaż raz czego ty chcesz? Jakie są Twoje cele, aspiracje, pragnienia?
Cisza.
- No właśnie. Ich nie obchodzi twoje szczęście, tylko ich własne. Chcą cię sobie podporządkować. Chcą żebyś był ich pieskiem. Ich kochanym synusiem, któr...
- Och, skończ już! - przerwał jej nagle.
Milczeli. Przez ich głowy przechodziły setki buzujących emocji i różnorakich myśli. W końcu tę niezręczną ciszę przerwała Wiktoria.
- Przyszłam do ciebie, aby właśnie pomóc ci spełnić twój sen. A właściwie przybliżyć cię do jego ziszczenia.
- Nie rozumiem. Co masz na myśli?
- Kolega mojego wujka prowadzi restaurację. Nie taką jaką chciałbyś założyć ty, lecz koncepcja jest podobna.
- OK, i co w związku z tym?
- Szepnęłam mu słówko, że mam kolegę, który marzy o otwarciu swojej własnej restauracji. Powiedziałam, ze jest świetnym kucharzem...
- Bez przesady - wtrącił.
- Bez przesady? - zapytała ironicznie. - Proszę cię! Do dziś pamiętam smak morszczuka w piwie, którego zrobiłeś dla mnie na zeszłoroczne święta.
Zeszłoroczne święta Wiktoria spędziła już tylko z matką. Jej ojciec poznał jakąś zamożną brunetkę i poczuł, jak to ckliwie określił "najszczerszą inklinację w swoim życiu". Wyjechał z dnia na dzień, zostawiając swoją rodzinę. Jej matka się załamała, zaczęła nadużywać alkoholu, przestało ją cokolwiek obchodzić, więc wszystko spoczęło na barkach Wiktorii. Poprosiła Andrzeja, aby zrobił dla niej kilka potraw. Bez niego święta by się posypały.
- Miałaś jak to ładnie określiłaś "orgazm podniebienia" - wypowiedział, elegancko gestykulując palcami.
- Dokładnie. Ale wracając do tematu, powiedziałam mojemu wujkowi o tym, a on swojemu koledze. I wiesz co? Zaproponował, abyś do niego przyjechał i przygotował kilka dań na kolację.
- Co?? Ale kiedy?
- W tę niedzielę.
- W tę niedzielę?
- Tak. Na przeciwko odbędzie się jakaś wystawa dzieł sztuki. Będzie dużo ludzi. Pewnie kiedy się skończy, dużo osób będzie chciało coś zjeść, więc wskoczy do restauracji. Wtedy ty nasycisz ich podniebienia swoją sztuką.
- I co potem?
- Jeżeli twoje dania się spodobają, a myślę, że tak będzie, to być może dostaniesz pracę.
- Naprawdę?
- Tak.
Jego dusza przepełniła się radością, lecz w mgnieniu oka przypomniał sobie, że nie może zawieść rodziców.
- Gdzie jest ta restauracja.
- W Gdyni.
- Co? Na drugim końcu Polski?
- A coś ty myślał, że tu, w górach? Nie jest to restauracja typowo z daniami morskimi, lecz niewiele jej brakuje. Poza tym musisz się uwolnić. Twój dom to mamer.
- Ale... Co powiem rodzicom.
- Że poznałeś dziewczynę i do niej jedziesz.
- Do Gdyni!?
- No co, powiesz, że miłość nie wybiera.
- Woleliby, abym znalazł sobie kogoś tutaj.
- To powiesz, że ją tu sprowadzisz.
- Myślisz, że uwierzą?
- Pewnie. Lepiej, żebyś im sprzedał taką bajkę, aniżeli zakomunikował, że wolisz chłopców.
Wybałuszył oczy. Serce zaczęło bić mocniej.
Poczuł ogromne uderzenie.
- Co??? Bzdura! - zaprzeczył.
- Nie udawaj. Wiem o Tobie od dnia naszego spotkania. Od razu cię rozpoznałam. Czekałam, aż się przede mną ujawnisz, lecz niedawno stwierdziłam, że ten moment nigdy nie nadejdzie, więc zrobię to ja. I zrobiłam.
Patrzył na nią przestraszony. Bicie serca zwolniło, lecz wciąż był spięty.
- Nie bój się, nikomu nie powiem. Zresztą teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie. Idź i spakuj swoje rzeczy, a ja pójdę na zakupy. Wpadnę wieczorem i ustalimy wszystkie szczegóły. Na razie.
Odeszła. Tak po prostu.
Ale taka była. Konkretna, stanowcza, twarda i bezwzględna.
Andrzej nigdy nie mógł zrozumieć skąd te wszystkie cechy się w niej wzięły.
Stał teraz tak bezwładnie, nie wiedząc za bardzo co ma zrobić.
- "Wpadnę wieczorem i ustalimy wszystkie szczegóły." - powtórzył i skierował się w stronę domu.
...
Andrzej siedział na skraju łóżka pochylając głowę w dłoniach i opierając łokcie na kolanach. W takiej pozycji siedział już dobre kilkanaście minut, rozmyślając nad dzisiejszym dniem, a właściwie nad krótką rozmową z Wiktorią, podczas której tyle się wydarzyło.
Dziewczyna zdobyła się na odwagę zrobić coś, czego on sam nigdy by nie zrobił, zawalczyć o jego marzenia.
No i wyautować go.
A przecież on powinien to zrobić. To powinno być w jego gestii. To jego życie, nie jej. A jednak, minęło tyle lat, a on wciąż był płochliwy i pełen niepewności.
To spowodowało, że nie umiał radzić sobie z problemami, walczyć, przeciwstawiać się, być wobec siebie szczery.
Każdego dnia zakładał na twarz maskę nabieracza. Był aktorem wcielającym się w wiele ról, lecz nie na tyle genialnym, by zagrać samego siebie. Aż dziw bierze, że miał przy sobie kogokolwiek, komu się z czegokolwiek zwierzał.
Wokół niego zawsze kręciło się dużo dziewcząt, lecz on nigdy nie wykazywał zainteresowania. Z Wiktorią było inaczej. Od razu się zaprzyjaźnili. Była inna, jak to określał. Przyjacielska, wrażliwa, pełna empatii i sympatii.
Jednak nigdy go nie kokietowała. Za to chyba lubił ja najbardziej. Powodem braku zainteresowania nim jako mężczyzną było prawdopodobnie to, że już na samym początku ich relacji odkryła jego orientację. W sumie mógł się tego domyślić, ale przez lata był tak zajęty rozmyślaniem nad swoim życiem, że tego nie dostrzegł.
A teraz jego psiapsióła dopilnowała, aby jego nadzieje nie stały się płonne.
Zaczął się zastanawiać dlaczego nic z tym nie robi. Przecież oprócz Wiktorii nie ma tu nikogo, więc po co ma tu zostawać. Ma zaprzepaścić być może jedyną szansę na karierę, ucieczkę z domowego więzienia i bycie szczęśliwym?
Te i inne pytania zaczęły krążyć mu w myślach. Siedział tak jeszcze przez chwilę, po czym wstał, otworzył szafę, wyjął torbę i zaczął pakować ubrania.
Wtem ktoś zapukał do drzwi.
- Cześć - powiedziała uradowana Wiki. - Jeszcze nie jesteś spakowany?
- Właśnie zacząłem.
- Myślałem, że już dawno to zrobiłeś. Pewnie się wahałeś i zastanawiałeś nad tym co zrobić.
Myślał przez chwilę, po czym odparł.
- Tak. I zadecydowałem jak widzisz.
- Widzę. I dobrze. To było jedyne słuszne rozwiązanie.
- Wiem. Pomimo tego, że ma wiele wad.
- Wad?
- Tak. W końcu zostawiam rodzinę.
- Och, proszę cię, nie zaczynaj - rzuciła błagalne spojrzenie. - Lepiej zastanówmy się nad tym co upichcisz. Myślałeś już o tym?
- Szczerze nie, jest jeszcze czas.
- Nie powiedziałabym. Zostały niespełna trzy dni - powiedziała.
- Hmm... Może tego morszczuka w piwie.
- Świetny pomysł, lecz przydałyby się jeszcze co najmniej dwa dania.
Zastanawiali się przez kilka chwil. Nagle Wiki rzuciła.
- Wiem. Gołąbki z pstrąga. Te, które ostatnio zrobiłeś.
- Masz rację - przytaknął. - Trzecim daniem może być ryba maślana zapiekana z pomidorami.
- Ooo... To jakiś nowy przepis? - zapytała z ogromnym zainteresowaniem.
- Tak zrobiłem ją w zeszłym tygodniu.
- Koniecznie musisz mnie nią uraczyć.
Podczas rozmowy, Andrzej zdążył się już spakować.
Poszli razem do kuchni i Andrzej zaparzył im po filiżance mięty. Skierował się do lodówki i wyjął ostatnią porcję ryby, którą ostatnio przygotował. Włożył ją na chwilę do piekarnika, po czym nałożył na talerz i postawił przed Wiktorią.
- Bon Appétit - rzekł szykownie.
Wiktoria wzięła kawałek do ust. Zamknęła oczy, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który zdawał się mówić, że właśnie znajduje się w centrum jakiejś intensywnej rozkoszy.
- Boże! - zdołała ledwo wydukać. - Jak ty to zrobiłeś? - jadła, delektując się każdym kęsem. - To chyba najlepsze danie jakie zrobiłeś.
- Bez przesady.
- Mhm...
- Co mam powiedzieć rodzicom.
- Mhmmm...
- Wiki?
Rozkoszowała się posiłkiem, nie zwracając uwagi na to co mówił.
- Wiki?
- Co? - oderwała się od posiłku. - Czemu tak krzyczysz?
- Słuchasz mnie?
- Tak. Nooo... Przecież ci mówiłam, że powiemy im, że poznałeś dziewczynę marzeń. Nie przejmuj się. Jakoś ich udobruchamy.
Skończyła posiłek.
- Wyjazd w sobotę wieczór.
- Co? Dlaczego tak późno?
Wydęła wargi ze zdziwienia.
- A dlaczego mamy jechać wcześniej? Wystawa jest dopiero w niedzielę.
- Muszę przygotować kilka rzeczy, między innymi zamarynować morszczuki i zrobić farsz do gołąbków.
- Racja, nie pomyślałam o tym.
- Trzeba również zrobić zakupy.
- Tym się nie martw. Zrób listę, a ja podeślę ją wujowi.
- Jasne, więc wyjeżdżamy jutro rano?
Namyślała się przez chwilę.
- Tak, tak będzie najrozsądniej. Idę do domu, spakuję sobie kilka rzeczy.
Spojrzała na zegar ścienny wiszący nad drzwiami.
- Jest po dziewiętnastej. Wpadnę za półtorej godziny i porozmawiamy z twoimi staruszkami.
- Ej! - krzyknął rozdrażniony.
- No co?
- Nie nazywaj tak moich rodziców.
- No dobra. Idę już, będę po wpół do dziewiątej.
- Będę czekać.
Wyszła nie żegnając się.
Jego ostatnie zdanie było kłamstwem. Nie zamierzał czekać.
Zamiast tego, pojechał do Zakopanego do chłopaka, którego znalazł rano na gejowskim czacie.
...
- Och! Mmocniej! - krzyknął. - Aaa...!
- Tak? podoba ci się?
Muskularny rudzielec skinął głową.
Jego wilgotna klata ostro lśniła w świetle lampy, mięśnie miał przepysznie napięte, a prawie dwudziestocentymetrowy kutas wyginał się to w górę, to w dół.
Nie miał możliwości dotknięcia go, a tak bardzo pragnął się spuścić. Czuł, że jak wystrzeli, to tylko jednym, ogromnym tryskiem, który rozbryźnie się po całym pokoju.
No ale nic nie da się zrobić, gdy twoje ręce są w seksualnym uścisku i "odwrócony orzeł" , to pozycja w której uprawiasz seks.
Ale przynajmniej jego dupa była srogo rozwalana przez dwadzieścia jeden centymetrów czystej przyjemności niczym beton przez młot pneumatyczny.
Trzeba przyznać, Andrzej miał temperament. Ruchał jak zawodowiec. Może powinien zostać aktorem porno, a nie kucharzem. Choć mógłby spowodować, że inni aktywi gotowaliby się z zazdrości. Byłby fenomenem. Wszystkie cipki byłyby mokre na samą myśl o nim. A w tytuły wplotłoby się jakieś kulinarne metafory.
Rozpierdalał odbyt rudego pasywa jeszcze przez wiele błogich minut.
...
Neptun siedział na poliestrowej, beżowej kanapie popijając rumianek z filigranowej filiżanki. Piątkowe poranne słońce przedzierało się przez zasłony i delikatnie oświetlało jego porcelanową twarz. Wyglądał przez okno błyszczącymi, niebieskimi oczami i rozmyślał nad niedzielnym wernisażem.
Zastanawiał się, czy jego życie choć odrobinę się zmieni. Nie było to wydarzenie rangi światowej, lecz mogło mu otworzyć furtkę do wielkiego, artystycznego świata. Jak każdy twórca czuł się niedoceniony. Nie uważał się za mistrza i nie stawiał siebie w jednym szeregu z Claudem Monet, ale twierdził, że jak na swój młody wiek jest całkiem niezły i może przyciągnąć zainteresowanie swoimi pracami.
Ciszę przerwała nadzwyczaj spokojna i całkowicie odmienna od siostry ciocia Zofia.
- Nad czym tak dumasz, moje dziecko? - zapytała uśmiechając się szeroko.
- Nad wernisażem - odparł, ciągle spoglądając w okno. - Myślisz, że mój obraz spodoba się publiczności? Trochę się obawiam krytyki - pociągnął łyk herbaty.
- To naturalne, przecież to twój pierwszy wernisaż. Jestem przekonana, że znajdziesz spore grono odbiorców, lecz musisz być też przygotowany na krytykę. Pamiętaj, że każdy ma prawo do swojego zdania i nie powinieneś się z tego powodu zniechęcać.
- Nie zniechęcam się, tylko zastanawiam, czy jestem na to gotowy.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz - rzekła. - Nie odkładaj rzeczy w nieskończoność, bo później, za kilkadziesiąt lat możesz żałować, że przez obawy i lęki czegoś nie zrobiłeś. Z własnego doświadczenia powiem ci, że nie warto.
- Co masz na myśli, ciociu? - zapytał zafrapowany.
Odwróciła wzrok. Spojrzała na białe ściany pokoju.
- Zawsze chciałam mieć dzieci. Było to moje pragnienie od czasu kiedy jako mała dziewczynka zajmowałam się córeczką przyjaciółki mojej mamy, Amelią. Do dzisiaj pamiętam jak kołysałam ją do snu w przepiękny, ciepły i słoneczny dzień maja. Śpiewałam jej wtedy kołysanki, które śpiewała mi mama, gdy kładła mnie spać. Już wtedy czułam, że byłabym dobrą matką.
- Przecież, ciociu, nie możesz mieć dzieci - powiedział Neptun.
- Wiem, lecz chciałam adoptować, ale Twój wuj nie chciał się zgodzić. Twierdził, że nie damy sobie rady. Żałuję, że go posłuchałam, a teraz kiedy jego już nie ma, a ja mam już ponad sześćdziesiąt lat nie wiem czy dałabym sobie radę - zamilkła. - Lecz kiedy się urodziłeś, od razu lepiej się poczułam. Rozalia często mi ciebie podrzucała, gdy musiała iść do pracy, a ja chętnie się Tobą zajmowałam.
- To dlatego mam z Tobą, ciociu, taki dobry kontakt - oznajmił.
- Mój ukochany siostrzeniec - rzekła, mierzwiąc jego włosy. - zaparzę ci jeszcze rumianku.
Wyszła.
...
- Gdzie jest mój telefon? - zapytał Andrzej sam siebie.
Przeszukiwał kieszenie spodni, potem kurtki. Nic. Ani śladu po jego telefonie.
Pobiegł do samochodu. Obejrzał przednie siedzenia, potem tylne, spojrzał pod maty, przetrząsnął wszystkie skrytki, zajrzał do bagażnika. Ani śladu telefonu.
Zatrzasnął drzwi i wrócił do rudego pasywa.
- Gdzie jest mój telefon? - krzyknął otwierając drzwi tak szybko, że prawie je wyważył.
- A skąd ja mam wiedzieć? Po chuja mi twój telefon.
- Nie zostawiłem go tutaj przypadkiem?
- Nie!
Patrzeli na siebie surowo.
- Coś jeszcze? - zapytał rudy wrogo unosząc brwi.
- Nie.
- Więc spieprzaj! - krzyknął pasyw i wskazał Andrzejowi wyjście.
Rozgoryczony niechętnie skierował się do drzwi.
- Jeszcze się spotkamy! - krzyknął przez ramię.
Zatrzasnął drzwi, wszedł do auta i usiadł za kierownicą.
"Co on zrobił z moim telefonem?"
Przemyśliwał całą sytuację. Przypuszczał, że go zabrał, ale nie był tego pewien. Nie miał dowodu. Nie mógł od tak przeszukać jego rzeczy. Nie chciał.
Nacisnął pedał gazu i odjechał.
...
- Co to, do licha... - powiedział zdębiały ojciec, trzymając w ręku telefon syna.
Jego dłoń drżała, zaczął się pocić niemiłosiernie intensywnie, a serce waliło niezwykle szalenie. Nie mógł wydukać z siebie żadnego już słowa.
Gapił się w telefon, jak zahipnotyzowany.
Ale to co na nim było wcale go nie urzekło. Wręcz przeciwnie.
Wypakowało z niego wszystkie negatywne emocje i uczucia. Niesmak, obrzydzenie, rozczarowanie, żal, poczucie wstydu, pogardę, wściekłość, nienawiść.
Nagie zdjęcie atletycznego mężczyzny podpisane jako "RudyOgier".
Patrzył się bezwstydnymi oczami na ojca, a sarkastyczny uśmiech sprawiał, że czuł się jakby z niego drwił.
Tak sobie po prostu stał, bezpruderyjnie ukazując swój członek w stanie wzwodu.
Nagle telefon zawibrował.
Ocknął się i odłożył telefon na miejsce.
...
"Po sygnale nagraj wiadomość" - usłyszała Wiktoria w słuchawce komórki. Rozłączyła się.
Zaczęła się zastanawiać czemu nie odbiera, ale stwierdziła, że i tak zaraz się dowie. Za dziesięć minut będzie już u Andrzeja, powie mu, że jest gotowa, i że wyjeżdżają siedem minut po szóstej. Kupiła już bilety i zamierzała mu przekazać, żeby czekał jutro na dworcu gotowy rozpocząć nowy rozdział w życiu.
...
- Co to, kurwa jest, jo sie pytom? - wrzasnął czerwony z wściekłości ojciec, który ledwie co otworzył drzwi wejściowe.
Otworzył usta. Oszołomiony nie wiedział co się dzieje, lecz nagle spostrzegł, że ojciec trzyma w ręku jego komórkę, a na ekranie widnieje jego nagi kochanek.
Zaschło mu w gardle. Z trudem przełknął gęstą ślinę.
- Tato, wszystko ci wytłumaczę...
- Nie ma czego tłumaczyć - wtrącił. - Ty żeś jest zbłoczony! Pedał! Nie tok cie z matką wychowaliśmy.
- Nie jestem...
- Won! - krzyknął niespodziewanie.
- Ale...
- Ale już! Nie chcem cie tu. Ty, ty dewiancie! Już, wypierdalaj!
Ojciec skierował się w jego stronę energicznym krokiem. Andrzej zrobił kroku do tyłu, potem kolejny, aż w końcu odwrócił się i wybiegł za drzwi.
Biegł przez dobre trzy minuty aż wreszcie się zatrzymał, usiadł na ziemi i łzy zaczęły spływać mu po policzkach.
...
- Zastałam Andrzeja? - zapytała Wiktoria.
Była zaskoczona. Pierwszy raz w życiu drzwi otworzył jej ktoś inny niż Andrzej. Nigdy nie widziała, aby jego rodzice odznaczali się jakąkolwiek formą gościnności niż złowrogie spojrzenie na przybysza.
Ojciec wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego. Wyczuła, że coś się zdarzyło.
- Ni ma i ni będzie! Koniec! Wywaliłek go z chałupy!
Wytrzeszczyła oczy. Przez chwilę nie mogła zrozumieć co powiedział, lecz po chwili rozszyfrowała jego komunikat.
- Znalazłek to.
Podał jej telefon. Spojrzała na ekran i bez wahania rzuciła.
- Przyszłam po jego rzeczy.
- Co? Godołaś z nim?
- Tak. Powiedział, że pan go zwyzywał i wyrzucił z domu.
Blef wychodził jej najlepiej.
- Bo mu się pokićkało we łbie! On z... Bo on jest... Tfuu... - splunął i Wiki drgnęła z obrzydzenia. - Nawet nie mogę tego wymówić psia krew!
Na chwilę zamilkł, po czym dodał.
- Myślałem, że ty i łon... Wiesz. Długo się znacie.
- To tylko przyjaźń.
- Tak się tylko mówi. Może pogodosz z nim? Naprawisz go?
- Tu nie ma czego naprawiać! - wypowiedziała to z taką stanowczością, że aż sama siebie zdziwiła.
- Ale prz...
Nie usłyszała co mówił, gdyż w mgnieniu oka skierowała się w stronę pokoju Andrzeja.
Weszła. Walizki stały tuż przy szafie. Zabrała je migiem.
Wyszła z pokoju.
- Ej, a ty dokąd...
Przyspieszyła kroku i z ikrą otworzyła drzwi. Usłyszała, że idzie za nią, więc zaczęła biec. Ciężar walizek bardzo utrudniał jej ruch, lecz próbowała dać z siebie wszystko byleby tylko zgubić ojca. Po około półtorej minuty zdała sobie sprawę, że się udało.
Zatrzymała się pod sosną, aby na chwilę odsapnąć.
Teraz wystarczyło tylko znaleźć Andrzeja. A ten mógł być wszędzie.
...
Neptun beztrosko leżał na soczyście zielonym trawniku. Rześki, wieczorny wiaterek słodko owiewał jego ciało. Lewą rękę trzymał za głową, a prawą głaskał małe stokrotki, które pojedynczo wystawały ze źdźbeł trawy.
Tym razem nie rozmyślał nad bagatelizowaniem jego sztuki. Jego myśli skierowały się w zakazane odmęty erotyzmu.
Obrabiał właśnie wielką, wyimaginowaną pałę niemal dwumetrowego kolesia. Ten niegrzecznie leżał na czarnej, skórzanej kanapie i oddawał się małym różowym, acz zwinnym ustom Neptuna.
Jego głębokie niczym otchłań morza oczy przeszywały spojrzenie ogiera na wskroś i zamykały w przerażająco boskiej klatce rozkoszy.
Nie mógł się ruszyć, nie chciał, bał się. Nigdy wcześniej nie spotkał takiego dominującego pasywa. Takiego, który chciał pokazać, że to on decyduje kiedy, w jaki sposób i jak intensywnie sprawia przyjemność. A przecież wyglądał tak niepozornie i niewinnie.
Rozkosz wydawała się trwać wieki. Pochłaniał ogromnego zwierza w całości, pożerał go i zwracał kilka razy na sekundę i kiedy ten już był praktycznie u samego szczytu, przestawał i elektryczne fale suchego orgazmu przepływały po całym ciele, powodując irytację, że nie może dosięgnąć tego majestatycznego uczucia jakim jest orgazm.
Neptun ze swoich diabelskich rozmyślań został wyrwany przez donośny głos.
- Neptun, kolacja. - krzyknęła ciotka Rozalia.
- Zaraz - odrzekł.
Wstał szybko i żwawym krokiem pomaszerował do domu.
Na jego twarzy pojawił się błyskotliwy uśmieszek. Był nie tylko kreatywnym malarzem, ale i kochankiem. Przynajmniej w swojej głowie.
...
Wiktoria błądziła wśród leśnych drzew i krzewów nieustannie poszukując Andrzeja. Nie miała pojęcia co zrobić, jak go namierzyć. Zaczęła krzyczeć jego imię, lecz stwierdziła, że na nic się to zda. Wokół niej rozlegały się hektary lasu, mógł być w każdej jego części.
Przystanęła pod drzewem i wypuściła powietrze. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, lecz po chwili coś błyszczącego w ściółce przykuło jej uwagę. Spojrzawszy na przedmiot przykucnęła i zorientowała się, że znalazła klucze.
Były to klucze od samochodu Andrzeja. Wiedziała, że jest blisko. Rozejrzała się dookoła i zauważyła wydeptaną ścieżkę w zaroślach. Podążyła wzdłuż niej, czując, że natrafi na Andrzeja. Nie potrzebowała wiele czasu. Siedział skulony pod drzewem. Spojrzał na nią mglistymi oczami. Podeszła i objęła go ramieniem.
- Choć, zabiorę cię stąd - rzekła.
Skierował wzrok na swoje walizki.
- Dokąd? - zapytał.
- Do mnie. Jutro rano wyjeżdżamy.
Ponownie schował głowę w ramiona, po czym nagle wstał i bez wahania wziął walizki w swe silne ręce.
- Chodźmy! - zasygnalizował brawurowo.
...
Pomimo sezonu letniego, pociąg był praktycznie pusty, a w przedziale, w którym byli Andrzej i Wiktoria oprócz nich nikogo nie było. Wiktoria zaraz po zajęciu swojego miejsca zasnęła, lecz Andrzej nie mógł ani tej nocy, ani teraz spać.
Było mu przykro z powodu tego jak potraktował go ojciec. W sumie wiedział jak zareaguje, gdy się dowie, ale nie wiedział, że pozna jego sekret w taki sposób.
Spojrzał na telefon. Żadnych nieodebranych połączeń. Nie spodziewał się tego. Ojciec na pewno już powiadomił matkę, a ta nawet nie raczyła zadzwonić. Miał z nią lepszy kontakt i myślał, że się nim zainteresuje, jednak pomylił się.
Sennym wzrokiem patrzył na migający za oknem świat. Każdy budynek, każde drzewo zostawiał za sobą jadąc po to co nieodkryte.
Chociaż jego serce przepełnione było żalem, to jednak determinacja go zakrywała.
Ujawnienie jego sekretu dało mu poczucie ulgi i uzewnętrzniło jego skrywaną w odmętach umysłu siłę.
Teraz, kiedy nie musiał już udawać, zwłaszcza przed jego bratnią duszą Wiktorią, nic nie było w stanie go powstrzymać.
Pędził pokazać światu wszystko co potrafi.
...
Po przybyciu na miejsce od razu skierowali się na inny peron i przesiedli do pociągu jadącego przez Orłowo.
Po piętnastu minutach byli już na miejscu.
Otworzyli drzwi restauracji i zostali uderzeni mieszanką przeróżnych zapachów. Od smażonego czosnku, dojrzałych pomidorów i aromatycznych ziół, aż po wędzonego łososia, słodkie bataty i słoneczne cytrusy.
W restauracji było pełno gości, niemal wszystkie stoliki były zajęte. Kelner biegał od stolika do stolika zbierając zamówienia, inny kelner roznosił talerze przepełnione kolorowymi, smakowitymi potrawami. Z kuchni dochodziło echo rozmów i brzęki naczyń.
Nagle z zaplecza wyłonił się siwy, brodaty mężczyzna z niewielkim brzuszkiem, na oko sześćdziesięciolatek. Ubrany w biały fartuch podszedł do Wiktorii i Andrzeja.
- Witaj, moja droga. - przywitał ją wesoło, całując jej dłoń. - Jestem Jerzy, właściciel restauracji, miło cię znów widzieć.
- Również się cieszę. - zaróżowiła się.
- A ten dżentelmen, to pewnie Andrzej. - krzyknął uradowany, szeroko rozkładając ręce.
- Tak, to ja we własnej osobie.
- Witaj, chłopcze. Wiktoria dużo mi o tobie opowiadała przez telefon. Powiedziała, że jesteś jednym z najlepszych kucharzy jakich zna.
- Najlepszym! - zakomunikowała.
- O nie! - zaoponował Jerzy. - Ja jestem najlepszy, Wiktorio, Andrzej może być zaraz po mnie. - zaśmiał się szczerze. - Chodźcie, pokażę wam kuchnię i opowiem o jutrzejszym planie.
Gdy tylko weszli, dziesiątki oczu skierowały się w ich stronę.
- Moja załogo, poznajcie Wiktorię i Andrzeja, naszego nowego kucharza.
- Ahoj! - krzyknęli wszyscy jednogłośnie.
- To jest moja zgrana ekipa, bez której ta restauracja by nie istniała. Jesteśmy jak jedna, wielka rodzina. Trzymamy się razem, dzielimy wspólnymi pomysłami i przygotowujemy razem dzieła sztuki, które później lądują w wygłodniałych żołądkach. - uśmiechnął się. - A właśnie, odnośnie dzieł sztuki, w niedzielę jest tu obok jakaś wystawa obrazów, czy czegoś. Nieistotne, w każdym razie szacujemy, że przyjdzie więcej klientów niż zwykle, więc musimy ich czymś zaskoczyć, mianowicie nowymi potrawami. Andrzeju, - spojrzał na niego radośnie. - Wiktoria mówiła, że masz w zanadrzu kilka pomysłów, zgadza się?
- Tak, mam.
- Opowiedz mi zatem o nich.
Andrzej w kilku chwilach streścił wszystkie przepisy. Jerzy przytakiwał, rozszerzał oczy i uśmiechał się i Andrzej za każdym razem, kiedy widział w oczach rozmówcy radość, czuł się doceniony.
- Te przepisy są bardzo intrygujące, lecz uważam, że trzeba je jeszcze odrobinę dopracować. - rzekł Jerzy. - Już nasza w tym głowa, aby wyszły idealne. To co, jutro jest sobota, przygotujemy kilka sosów i marynat, a na dziś to już wszystko. Jest już po osiemnastej, na pewno chcecie odpocząć po podróży i coś zjeść. Macie stolik przy samym oknie. Kelner zaraz do was przyjdzie.
...
- Ten pieczony dorsz jest znakomity - rzekł Andrzej.
- Ruaczja - odpowiedziała Wiktoria z pełnymi ustami.
- Jesteś obleśna!
- Zapomniałam, że dziewczyny nie pierdzą, nie śmierdzą i się nie obżerają.
Wybuchnęli naraz śmiechem.
- Co ty na to, jakbyśmy poszli dziś na plażę. Jest przepiękny i rześki wieczór, co będziemy marnować czas siedząc w pokoju.
- Masz rację. Skończmy czym prędzej i chodźmy.
...
Mimo dość późnej godziny, mnogie ilości plażowiczów spacerowały po jeszcze ciepłym piasku. Przyjemny, morski wiatr idealnie ochładzał gorące ciała.
Wiktoria zdjęła klapki i jednym ruchem zrzuciła ubrania, zostawiając na sobie tylko żółty strój kąpielowy.
- Chodźmy do wody, nie wytrzymam, muszę się wytaplać. - pisnęła Wiki i wskoczyła we wzburzone fale, przewracając się.
Andrzej uśmiechnął się od ucha do ucha. Rozejrzał się po plaży i zatrzymał wzrok na pewnym blond osobniku, który po kilku sekundach odwzajemnił jego spojrzenie i patrzył na niego z ciepłym wyrazem twarzy.
...
Pomieszczenie było przepełnione tłumem ludzi. Gąszcz głów był tak wielki, że ledwo można było ujrzeć obrazy znajdujące się na ścianach. Gdy już udawało się znaleźć wolny skrawek przestrzeni, oczom ukazywały się przeróżne obrazy amatorskich twórców współczesnych, a wśród nich "Sopocki Zachód Słońca".
Był postawiony praktycznie w samym centrum wystawy, także każdy mógł się mu przyjrzeć, o ile zdołał się przedrzeć przez rzekę garniturów i sukien.
Neptun stał w rogu razem z mamą, ciocią i kilkoma członkami rodziny. Ubrany w granatową marynarkę i złoty krawat prezentował się nadzwyczaj wyrafinowanie.
Co jakiś czas podchodziły do niego pojedyncze osoby, to z branży, to ze świata mediów, to poprosić o autograf.
- Jesteś dzisiaj numerem jeden, mój synu - rzekła matka, pieszczotliwie głaszcząc syna po ramieniu.
- Raczej jednym z wielu, mamo.
- Przestań tak mówić! Spójrz tylko. Inni tylko stoją i się uśmiechają, a do ciebie cały czas ktoś podchodzi. Oni dostrzegli w tobie talent. Przykułeś ich uwagę.
Neptun rozejrzał się po sali. Rzeczywiście, wszyscy stali osamotnieni, tylko on był w centrum uwagi. Spostrzegł dwóch rozmawiających ze sobą mężczyzn. Jeden z nich spojrzał na niego, potem ponownie na swojego rozmówcę, pokiwał głową i skierował się w jego stronę.
- Pan Neptun Szczebietowicz?
- Tak, w czym mogę pomóc.
- Chcielibyśmy razem z moim partnerem porozmawiać z Panem o pańskim obrazie. Nie ukrywam, że jego misterne wykonanie nas zaintrygowało i chcielibyśmy się dowiedzieć jak doszło do powstania tegoż dzieła i zaproponować współpracę. Widzimy w Pana twórczości potencjał.
Fala ekstazy rozlała się po jego ciele i rozbudziła wyobraźnię. Gdyby tylko wiedział, że to dopiero przedsmak tego co dzisiaj się wydarzy.
...
Kuchenna wrzawa była słyszalna w całej restauracji. Po skończonym wernisażu tłum ludzi wszedł do restauracji. Kelnerzy stawali na głowach, aby zadowolić głodnych klientów. Po kilku chwilach wszystkie stoliki się zapełniły, więc niektórym musieli odmawiać, wysłuchując później ich żali i frustracji.
Andrzej pełny sił i witalności spokojnie przygotowywał posiłki, podczas gdy reszta brygady nerwowo biegała po kuchni bez celu. Przerwał krojenie cytryny, odwrócił się i spojrzał na bałagan.
- Ej! - krzyknął na całe gardło, aż sam siebie zaskoczył. - Co wy odpierdalacie? Spójrzcie!
Wszyscy rozejrzeli się po pomieszczeniu.
- Co za bajzel! - warknął. - posprzątajcie to natychmiast!
Skierował się w stronę drzwi, aby wyjść i poszukać Jerzego, który przywołałby załogę do porządku.
Ledwo przeszedł przez drzwi, po czym stanął jak wryty. Jego oczom ukazał się nieskazitelnie piękny blondyn, którego spotkał w piątek wieczorem na plaży. Pałaszował jego rybne gołąbki, rozmawiając z resztą towarzystwa i uśmiechając się, od czasu do czasu.
- Andrzej. - poczuł klepnięcie na ramieniu. - Co tak stoisz jak słup soli? Czemu nie jesteś w kuchni?
- Właśnie miałem Pana poszukać. Niech Pan pomoże mi ogarnąć ten burdel na zapleczu.
Po kilku minutach wszystko wróciło do normy.
No, prawie wszystko.
Wszystko poza Andrzejem, którego myśli wciąż kumulowały się wokół tajemniczego chłopaka.
Później, gdy znajdzie chwilę czasu, podejdzie do niego i zagada. Na pewno.
...
O godzinie dziewiętnastej ruch w restauracji powoli się zmniejszał, a zadowoleni goście zaczynali opuszczać swoje stoliki.
Jednak nie Neptun. On wciąż wraz z rodziną siedział i gawędził.
Po kilku chwilach wstał i skierował się w stronę łazienki. Był już przy drzwiach kiedy kucharz stanął mu na drodze.
Zaskoczony Neptun rzekł
- Przepraszam, chciałbym przejść.
Kucharz odsunął się, aby go przepuścić.
"Dziwne," - pomyślał. - tajemniczy, przystojny chłopak, który przyglądał mu się na plaży, okazał się kreatorem dzisiejszej kolacji.
Po kilku chwilach wyszedł z łazienki. Ani śladu chłopaka. Wrócił do stolika.
- Coś taki rozkojarzony synu?
- To przez te wszystkie emocje.
Zastanawiał się jaką teraz potrawę przygotowuje jego brunet.
Czuł jednak, że za chwilę znowu się pojawi, i że tym razem nie skończy się tylko na spojrzeniu.
...
Dobiegała już dwudziesta pierwsza, czyli godzina zamknięcia restauracji. Ostatni goście wyszli już kilka minut temu, więc można było już powoli sprzątać.
- Nie ukrywam, że dzisiejszy bałagan, który powstał w kuchni mnie trochę zaniepokoił, - rzekł Jerzy. - jednak odwaliliście kawał dobrej roboty, zwłaszcza ty Andrzeju. Bez Ciebie ta kolacja by się nie udała.
- Dziękuję.
- Nie dziękuj, tylko idź odpocząć. Zresztą wy też. Jutro restauracja będzie zamknięta, więc sprzątaniem zajmiemy się we wtorek rano. Ahoj załogo!
- Ahoj! - krzyknęli wszyscy chórem.
Po kilkunastu minutach wszyscy zdążyli się już zabrać. Tylko Andrzej jeszcze zbierał swoje manatki.
Przypomniał sobie, że nie zagadał do słodkiego blondyna, choć miał ku temu okazję. Stał z nim twarzą w twarz, a jednak coś go zablokowało.
Miał właśnie sięgać po pęk kluczy kiedy usłyszał kroki.
Odwrócił się i ujrzał subtelnego młodzieńca.
...
Charyzmatyczny młodzieniec odziany w granatowy garnitur zdystansowanym, lecz głośnym krokiem podszedł do Andrzeja.
- Cześć - Wysunął dłoń z kieszeni. Twarz miał spowitą drobinkami potu, lecz w jego spodniach pojawiło się delikatne wyrośle.
- Cześć - Zdystansowany Andrzej wyciągnął rękę by przywitać się z nieznajomym. - Czego tu szukasz?
- Nie czego, tylko kogo.
- Hę?
- Ciebie.
Zdumiony Andrzej nie wiedział co powiedzieć, lecz przypuszczał, że wizyta tajemniczego blondyna jest nieprzypadkowa.
- Mnie?
- Tak. Spodobałeś mi się od czasu kiedy cię zauważyłem na plaży. Czułem, że mimo, że cię nie znam, łączy nas coś więcej. I nagle dzisiaj znalazłem cię tutaj, w restauracji, przygotowującego kolację. Kuchnia to też sztuka, wiesz?
- Też? Czym się zajmujesz?
- Maluję. W trakcie dzisiejszego wernisażu podpisałem bardzo prestiżową umowę, która być może rozwinie me skrzydła i przyniesie profity.
- Gratuluję - odparł Andrzej niezainteresowanie.
- Tak w ogóle, to jestem Neptun.
- Andrzej. Intrygujące imię.
- Moja mama nadała mi je na cześć rzymskiego Boga wód i deszczu. Mieszka nad morzem od urodzenia, więc fascynuje się takimi rzeczami - przewrócił oczami. - A ty od kiedy tu pracujesz? W ogóle jak ty przygotowujesz te wszystkie potrawy? Jestem zdumiony.
Andrzej przełknął ślinę. Nie lubił o sobie opowiadać, zwłaszcza wtedy, kiedy nieskalani blondyni pobudzali jego serce do pompowania krwi do naczyń krwionośnych ze zdwojoną siłą.
- Wiesz, od dziecka fascynowała mnie kuchnia, więc zawsze gotowanie sprawiało mi ogromną przyjemność. Myślę, że z tobą jest tak samo.
- No tak - odparł czerwieniąc się.
Stali przez chwilę w niezgrabnej ciszy. Neptun opuścił wzrok widząc uśmiechającego się kolegę. Wtem Andrzej rzucił się na niego i zaczął go haniebnie całować. Oplatał swoim jęzorem jego maluteńki języczek, a wargami kneblował jego usta. Neptun, dławiąc się silnym i gibkim językiem Andrzeja zaczął nerwowo go odpychać, ale bez skutku. Wił się co niemiara, ściskał, uderzał i bił po całym ciele.
Kiedy ten zauważył, że jego zdobycz zaczyna się opierać, przestał.
- Przepraszam - powiedział Andrzej. - Nie chciałem ci...
Lecz Neptun już zatapiał swój język w słodyczy jego ust, delikatnie gilgocząc wszystkie zakamarki jego jamy ustnej i pozostawiając na nich magicznie elektryzujący dreszczyk fascynującej ekstazy.
- Tak się powinno całować - rzekł, po czym wrócił do wykonywanego zadania.
Andrzej nie był przygotowany na taki obrót sprawy. Zawsze, to on decydował jak wygląda seks. Teraz, kiedy role niespodziewanie się odwróciły, czuł się zmieszany.
Jednak trzeba przyznać, że robił to nadzwyczaj dobrze i stwierdził, że odda się w ręce przesympatycznego kolegi.
Neptun rozwiązał jego biały fartuch i zrzucił na podłogę czapkę kucharską. Jego dotyk był oględny i subtelny.
Andrzej pozwolił mu rozebrać go do końca, przyglądając się jak zdejmuje z niego, centymetr po centymetrze, resztę ubrań.
Kiedy stał już przed nim tak całkowicie nago, Neptun dłonią złapał go za klatę i pchnął go z całej siły na krzesło.
Metalowe nogi piłując o podłogę zapiszczały rozdzierającym uszy dźwiękiem.
Neptun rozpoczął swój pokaz od serii pocałunków.
Pierwszy był soczysty i mocny, w sam środek jego grdyki, następnie z każdym kolejnym zniżał się w dół, nie pomijając oczywiście sutków, które wypieścił należycie.
Andrzej czuł jak gorąca krew pulsuje w jego ogromnym przyjacielu i nie mógł się doczekać chwili, gdy tylko zanurzy go w rozkosznych, małych ustach.
Znajdował się już poniżej linii pępka, skubał i burzył porządek przystrzyżonych włosów torsu.
Czuł jak gładki jak aksamit podbródek lekko ociera się o nasadę jego dumnie sterczącego członka. Jak kulminacyjny moment zbliża się z każdym kolejnym skurczem, a jego struny głosowe czekają, aby wydać przeciągły okrzyk zachwytu.
- Co jest... Gdzie ty idziesz?
- Muszę spadać. Na razie, dokończymy innym razem - rzekł, pospiesznie idąc z dzwoniącym telefonem, który przed momentem przerwał rytuał.
Andrzej z zastygniętym na twarzy zdziwieniem i już powoli opadającym kutasem siedział na krześle, próbując zastanowić się jak przeanalizować to, co właśnie się stało.
...
- Co się stało, do kurwy nędzy!?
Andrzej emitując ciepło ze swojego gorącego od podniecenia jak ogień ciała, siedział z głową skrytą w dłoniach oraz wdychał i wydychał powietrze jakby był w trakcie zaspokajania gigantycznych potrzeb perwersyjnego i wyuzdanego pasywa.
- Co poszło nie tak!? - pytał sam siebie, a myśli wierciły mu w głowie niczym gigantyczna wiertarka świdrująca w ścianie.
Nie mogąc dłużej tego znieść, zaczął się ubierać.
Spostrzegł nagle małą białą kartkę. Pochylił się i zauważył, że na niej widnieje jakiś ciąg cyfr.
Był to numer telefonu sygnowany imieniem i nazwiskiem.
To numer telefonu Neptuna.
Czym prędzej wyjął swój telefon i wykręcił szybciutko numer. Po trzech sygnałach usłyszał delikatny jak ptasie mleczko głosik.
- Halo?
- Neptun, to ja.
- Andrzej? Skąd masz mój numer?
- Zostawiłeś go na podłodze.
- Co?
- Kartka z Twoim numerem i nazwiskiem.
Cisza w słuchawce.
- No tak... Zrobiłem kilka wizytówek na wernisaż. Jedna z nich musiała mi wypaść.
- Myślę, że to nie przypadek.
- Ale...
Wydech.
- Też myślę, że nie.
- Dlaczego uciekłeś?
Milczenie.
- Jesteś tam?
- Wyjeżdżam. Strasznie mi się spodobałeś, w nikim wcześniej nigdy się tak nie zauroczyłem i... ja... z nikim też tego nie robiłem a nie chciałem z tobą tego przeżywać i o tobie później zapomnieć. Chciałem żeby to było magiczne przeżycie...
- Wiem, czułem, po raz pierwszy coś takiego czułem...
Znowu zastój.
- Na jak długo wyjeżdżasz?
- Na co najmniej rok.
- To wcale nie na tak długo.
- Co najmniej, powtarzam.
- Będziesz przecież przyjeżdżał.
- Raz, dwa razy w roku najwyżej. Wątpię, czy znajdę więcej czasu.
- Może się spotkajmy.
- Kiedy? Jutro po południu mam samolot do Londynu.
- Teraz.
- Teraz?
- Tak, teraz.
- I jak ty to sobie wyobrażasz, gdzie się spotkamy?
- Mam pewien plan.
- Jaki?
- Wytłumaczę ci wszystko, tylko przyjedź wpierw z powrotem pod restaurację.
- Nie wiem czy to dobry pomysł.
- Zaufaj mi.
Chwila ciszy.
- Słuchaj, możemy się już nigdy nie spotkać, chcesz, być może, zaprzepaścić szansę na rozpoczęcie fajnej znajomości?
'Nie chcę.', pomyślał. 'Nie chcę stracić szansy na zjednanie naszych ciał, nie chcę by prawdopodobnie ominęło mnie jedno z najwspanialszych przeżyć w moim dotychczasowym życiu, nie chcę. Chcę ciebie'.
- Wiesz co? Masz rację. Daj mi kilkanaście minut.
...
- No chodź, dasz radę - krzyknął Andrzej z okna. - Musisz tylko wspiąć się na ogrodzenie i wyciągnąć dłoń, a ja cię wciągnę.
Neptun rozpędził się po metalowej siatce niczym ciepłe, gęste nasienie w cewce moczowej, mające później za zadanie rozbryzgać się ochoczo na radosnej twarzy. Właśnie złapał szczęk rozrywanej tkaniny, kiedy Andrzej złapał jego dłoń i wciągnął do środka.
- Moja koszula! - krzyknął widząc ogromną dziurę pod pachą.
- I tak ją zaraz zdejmiesz. Spójrz!
Rozejrzał się i ujrzał pościelone łóżko, a wokół dziesiątki płonących świec. W powietrzu unosił się słodki zapach lawendy.
Neptun odwrócił się, by powiedzieć jak bardzo jest wzruszony, lecz nim zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, Andrzej oddał mu pocałunek.
A później zatracili się.
...
Na osi widniała prawie jedenasta rano, kiedy Andrzej obudził się z nieuzasadnionym ukontentowaniem. W mig sobie przypomniał co się wydarzyło tej nocy. Odwrócił się i po drugiej stronie łóżka ujrzał jedynie skrawek papieru. Wziął go do ręki i odczytał na głos.
"Nigdy tego nie zapomnę",
Autor El Toro. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie, przedruk i publikacja w jakiejkolwiek
formie (również elektronicznej) do celów komercyjnych i prywatnych, bez zgody autora bloga, zabronione.
Przeczytane jednym tchem... :)
OdpowiedzUsuń